Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/562

Ta strona została przepisana.

zyka projektowała się jeszcze jak warstwa płynąca z logicznego ciągu. Nastała cisza.
Filip jakoś zbyt szybko skinął na Benedykta i pokazał pakiet:
— Rum? Nic lepszego. Mistrz uwielbia kieliszek rumu.
Wstał i podszedł do mistrza. Stanął przed nim, nachylił się, tamten podniósł głowę. Wziął rękę Filipa w swoją dłoń. Milczeli.
Kabotyn? Filip. Kim on jest? Kabotynem?
Lecz w tym momencie mistrz wstał i pocałował Filipa w czoło.
Benedykt opuścił wzrok ku ziemi. Szczęście, że wstała Genowefa i trzasnęła posadzką.
Filip przemówił pełnym głosem:
— Słowo honoru, tak być nie może. Z tym trzeszczeniem. Jeżeli mucha...
I dalej już potoczył swoim sposobem: rum, komu? Trzy kieliszki, co my tam jeszcze mamy? Przyślę stolarza. — — Jest nieuleczalnie chory — szepnął do Benedykta. — Nic mu już nie zaszkodzi, a uwielbia rum.
— Mucha! — krzyknął. — Na palcach do mnie! Nie psuj ciszy. Pan Benedykt zaraz cię grzecznie do domu odprowadzi. Podziękuj mistrzowi. Powiedz, czy ci się podobało. Powiedz mistrzowi prawdę.
I zaprowadził ją przed mistrza, palcem celując w jej plecy.. Plecy drżały ze strachu. Przed starym człowiekiem.
Który roześmiał się właśnie, przechylając głowę w przenikliwą jasność, w szeroki, złoty uśmiech, dziecinny, koleżeński. Jak człowiek, który wykonał najwyższy Wysiłek, dzieło zamknięte w trzystu dwudziestu sekundach. Tak bowiem obliczył Benedykt. Ponownie spojrzał na zegarek. Było już późno, noc prawie, teraz dopiero na skraju komody ukazała się szklanka nie dopitej herbaty.
Idąc tutaj nie zapytywał dokąd, Filip nie lubił pytań, wychodząc także o nic nie zapytał.
Po chwili zaryzykował:
— Kiedy?
— Pojutrze. Temat: zabójstwo z litości. Jeszcze porozmawiamy o szczegółach.