Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/566

Ta strona została przepisana.

przyjęły, że nic się nie stało, zatrzymał wzrok na młodym docencie, którego kandydaturę już dziś rozważał i o którym wiedział, że jest wybitny, znany, modny, otoczony: doktor nauk filozoficznych; blady, podobno wybity po pysku przez Elizę. Teraz więc w pełni godności, jak gdyby bohater. Bo kobiety docentów mogą lać do woli. Wszystko to była informacja Filipa z ostatniej chwili, sekundę przed jego ponownym zniknięciem.
W następnej sekundzie Benedykt wziął z tacy pokojówki filiżankę kawy i pod wpływem alkoholu krocząc aż nadto swobodnie, zatrzymał upatrzonego.
— Panie doktorze — powiedział — przepraszam najmocniej. Panowie... wybitni fachowcy... iż tak rzeknę, w dziedzinie najwyższej, stróże narzędziowni myśli ludzkiej, w czym bynajmniej nie przesadzam... jesteście, rzecz jasna, choć ręką sięgnąć, lecz daleko, my tutaj blisko, nisko, nie mówiąc o mnie...
— Wziął mnie pan, jak się zdaje, za Boga Ojca — rzekł z uśmiechem docent. — A ja wypiłem kawę. — Pokojówce, która szła cały czas za Benedyktem, oddał pustą filiżankę, a pokojówka podsunęła Benedyktowi cukiernicę, bo zapomniał o cukrze. Benedykt oddał nie tkniętą filiżankę z kawą i uwolnił ręce.
— O nie — powiedział z radością w głosie, — wręcz odwrotnie! Bogami są ludzie, my tu na dole, nic nie wiedzący, skromni kreatorzy swych istnień, a wy, z Nim czy bez Niego, z wiarą w Boga czy bez wiary, spisujecie za nas ostateczny rachunek. Myślę tedy, że mógłbym zapytać o moje konto.
— Patrząc panu w oczy — zwęszył docent zaczepkę i przyjrzał się Benedyktowi — myślę, że konto mogłoby być dodatnie, gdyby pan był łaskaw wyrażać się jaśniej. Nie mam pana w ewidencji, jeśli pan życzy sobie w tym stylu...
Benedykt przedstawił się i temu drugiemu, który stał po prawej ręce docenta. Ten drugi był jak gdyby akompaniatorem, który podkreśla mimicznie uroki słynnego docenta. Znając go widocznie dobrze, miał go jak gdyby na własność. Tym samym wszyscy nowi znajomi musieli przejść u niego coś w rodzaju rewizji celnej. Obrzucił Benedykta krytycznym spojrzeniem i czekał tylko, kiedy docent go spławi. Lecz docent był w przychylnym usposobieniu. Wymiętosiły go właśnie intelektualnie dwie zajadłe panie, dopytując przekornie o definicję miłości. Jedna z nich da-