Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/569

Ta strona została przepisana.

— Panną — wtrącił współtowarzysz, jakby to właśnie słowo wpadło mu prosto w usta.
— W ciąży — rzekł spokojnie docent. — Ale to przekracza temat, nieprawdaż, naszego spotkania.
— Chociaż wypadki rozegrały się niedwuznacznie — powiedział domyślnie Benedykt, patrząc na jednego i drugiego.
— Tak, tak, ale nie będziemy przecież tracili czasu na płaskie insynuacje.
Czyżby go mieli za wariata i próbowali odpowiednio potraktować?
— Wie pan — powiedział Benedykt — byłem kiedyś przypadkowo na wykładzie algebry u słynnego profesora. Sala nabita, z braku miejsca studenci siedzieli także na szafach. Mnie właśnie miejsce wypadło na szafie. Profesor podszedł do tablicy i napisał jakiś wzór, po chwili dopisał kilka znaków, zrobił pauzę i jeszcze dorzucił jeden. Wszyscy parsknęli śmiechem. Nic nie rozumiałem. I tak wykłady pełny rafinowanego dowcipu, trwał trzy kwadranse.
— No tak — skwitował ponuro współtowarzysz: — odliczając kwadrans akademicki.
— Otóż — podjął cierpliwie Benedykt. Znów poczuł się, jak wtedy przed Hieronimem, gdy próbował mu wytłumaczyć zasadę swego myślenia, znów pomyślał, że najtrudniej jest ludziom naszkicować to, co jest najprostszą treścią — otóż przyszła mi taka myśl, że każdy człowiek napełniony jest rytmem, nazwijmy to najpierw rytmem, jemu tylko właściwym. Ot, i cała tajemnica wszystkiego. Jest to flores z czyjegoś podpisu. Albo brak tego floresu. Kleks. Całe geometryczne wnętrze, ze sposobem rozumowania włącznie.
— Przyznam się, że nie bardzo pana rozumiem.
— A właśnie. Jeżeli obieca mi pan, doktorze, że się od razu nie zgorszy?
— Dlaczegóż miałbym się gorszyć? Zapewniam pana, że się nie zgorszę również i na końcu. Zgorszenie przystoi dewotkom, ludziom słabym. Nikt, kto ma poczucie siły, gorszyć się nie raczy.
— Dziękuję — błysnął Benedykt — czuję, z kim mam do czynienia. Bardzo dziękuję, panie doktorze.
— Ot na przykład, używając pańskiego słowa: „ot”, ciąża pan-