Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/581

Ta strona została przepisana.



Złoty robak

Tężec? To nie mógł być tężec. Angelika, jak siostra miłosierdzia, od wielu dni siedziała przy łóżku Elizy. Podejrzewała, że nie jest to tężec. Musiało to być coś innego, znacznie gorszego. Jakaś nieznana bliżej zaraza, która zaatakowała cały organizm.
Nie wierzyła lekarzom, chociaż im przede wszystkim powinna wierzyć. Było ich kilku w najbliższej rodzinie. Lecz rodzina słynęła z rzeczowej nudy. Daleka dziś od żartu, była przekonana, iż w jej rodzinie zdarzały się śmiertelne wypadki z powodu nudy. Coś w rodzaju krótkiego spięcia dwóch przypadkowych, a sprzecznych ze sobą myśli, spięcia na wyjałowionym jak papier podłożu szarych komórek mózgu. Było to możliwe, dwóch wujów umarło w czasie rozmowy.
Pewnego dnia w gorączce Eliza zaczęła się dopytywać o jakiś list. List, który kiedyś napisała podobno do Angeliki i który zaginął. Dostał się zatem w cudze ręce. Nie pamiętała treści, lecz coraz bardziej zależało jej na tym liście. Szczególnie, że napisała w nim, iż będzie żyła krótko. Chciała teraz — podobno — zobaczyć te prorocze słowa. Lecz tylko podobno; raczej próbowała dociec, czy nie spotkała ją jakaś kara. Uciekała w rzeczowość.
— Wiem już — mówiła — jest to jad z derki. Derka była w bryczce. Jad pochodzi z końskiego włosia. I cała się teraz rozpadnę. — Znów powracała myśl o zemście losu: — Taki to żart wyniknie z mojego życia. Koń już nie żyje, przeprowadzono sekcję. Ktoś może nawet pomyślał, żeby rozkroić woźnicę. I nie byłby już tańczył w ludowym korowodzie, z biczem, wśród dziewcząt. Co robią w nocy woźnice? — Miała chwile zmniejszonej przytomności.
Za dnia stawała się znawcą medycyny. Nie po to, jak twierdzi-