Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/587

Ta strona została przepisana.

minowany. Drżały mu ręce. Był jakby półobecny, od pierwszego rzutu oka było widoczne, że był czymś podgorączkowany. Z wyrazu twarzy można było odczytać, że z miejsca chce o coś prosić, być może tu, zaraz, na osobności, bo wykonał pół kroku do tyłu, tak jakby miała pójść za nim. Nie rozpromieniał na jej widok, zaczerwienił się i dopiero wtedy rozpromieniał, prawdopodobnie z męczarni nadchodzącej prośby.
— Czy pan docent...?
— Tak, tak.
— Jest?
— Nie ma.
— To wielka szkoda.
— Tak, szkoda. Bardzo pana proszę — wskazała wieszak.
Nie chciał na nią spojrzeć, aby się „oczarować” i aby jej nie dokuczyć zachwytem w spojrzeniu.
Ktoś kiedyś powiedział Angelice, że ma urodę, której w pierwszej chwili nie widać, a potem jest jej nadmiar i wciąż przybywa, tak jak przybywa powietrza, gdy zbliżać się do morza. Karol X tak powiedział? Nie powiedział tylko, kiedy to wszystko ustępuje z powrotem?
Nie pomyślała o tym ani ze smutku, ani z próżności, próżność zawsze była jej obca, a także smutki. Była bliska myśli, że w nieszczęściu można znaleźć radość. Gdyby umieć się przemóc, wyćwiczyć, gdyby zdobyć się na wielkoduszność i zapamiętanie w poświęceniu. Dla kogo?
Odwrotnie, pomyślała teraz łagodnie o tym dziwnym przywitaniu się Wereszczyńskiego, gdy spostrzegła, że „ten Wereszczyński” przyszedł tu nie dla niej, lecz dla jakiegoś „interesu”. Docent doktor-nuda-śmiertelna-Kalinsky, przyjaciel Emanuela Kanta, a przez to i jej ojca, wspomniał jej coś o tym niejasno, opisując fatyganta jako prostaczka, który niemniej może ubawić, jeśli widelca nie wpakuje sąsiadce w oko. Powiedziała, że go zna, że tak nie będzie, i kazała prosić.
Stał teraz Cierpliwie i oczywiście najpierw przeprosił, że przyszedł. Był zaproszony i raczej winien by przeprosić, gdyby nie przyszedł. W ręce trzymał kwiat; różę, o której coś powiedział, wręczając, a w tym, co pośpiesznie plótł dalej, już potrafił połączyć tę różę z imieniem Filipa. Po prostu więc był maniakiem