Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/610

Ta strona została przepisana.

Co do wódki był taki zwyczaj, że przy wyjazdach trzydniowych spotykali się wszyscy z szefem nie przy stoliku, lecz w pewnym wybranym, dogodnym lokalu, w skromnej budzie, nie pozbawionej ambicji, przy śluzie, w pierwszej sali, niewielkiej, z bufetem-witrażem nad butelkami, wygodą i ciszą. Lokal postawiony był na kołkach w zielonej trawie, pod kasztanami, w ciasnym zaułku dotykającym wody i żelastwa mostku, barierek z łańcuchami i kilku czeluści, w które można było strącić tego, któremu się w głowie przewróciło.
Unikało się tego miejsca w nocy. Panowała tutaj wyjątkowa cisza, chłód i odosobnienie. Gwiazdy świeciły w czystej wodzie. Stojąc na mostku widziało się panoramę nocnych garbów miasta.
W gruncie było tak, że ten czy tamten ze znajomych zaledwie Filipowi się przeciwstawił, być może, nieświadomie, nawet przez omyłkę. Ale Filip, nagle nie potrafił dać sobie rady, nie potrafił odparować i zdruzgotać tak jak kiedyś. Gotów był zamilknąć, odpowiedzieć serio. Zaczął słyszeć całą niezabawność. Słyszeć niezabawność to zacząć umierać. Wszystko to było początkiem łańcucha. Niepowodzenia szeregowały się jak rosnąca rzęsa na wodzie, z niczego, i za chwilę woda przestaje już być wodą. Koń, biegający na dwóch nogach, może czytać książkę tylko w cyrku. Nie godził się na cyrk.
Przyjaźń z ojcem Elizy, Hiszpanem, zachwiała się z powodu jakiegoś jak gdyby Hiszpana znudzenia. Był to człowiek kapryśny. Otóż to, podczas gdy dotąd kaprys przysługiwał jedynie Filipowi. A może konsul się przestraszył? Mógł bodaj powiedzieć. Niedawno jeszcze był tak wspaniały, a tutaj nawet nie zawiadomił, kiedy skończyła się wspaniałość.
Filip zawiadomił samego siebie, chwilę przedtem, i miał tę zero wartą przewagę.
Doszło do tego, że już nie można było mówić z taką ironią o Niemcach. O tym, od czego Hiszpan sam przecież zaczął. Zaczynało być głucho. „Dajcie mi gazetę” — powiedział Filip. Lecz nie doszło do tego.
Nie zamierzał czytać. Twardogłowy Kreol coraz częściej bywał wszędzie, tu przede wszystkim, coraz częściej narzucał nowy styl. Styl posępnego milczenia, niedomówień, jak gdyby knucia, tajemnic, skrytości, i nagle odwrotnie — żadnych tajemnic, żadnego