Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/612

Ta strona została przepisana.

zrobił? — jeszcze teraz, w pierwszej chwili spotkania, tak jakby chciał mieć żal — on także — do tego więc dochodziło — lecz o co? Na wszystkie jego nerwowe pytania szkoda było czasu, żeby odpowiadać. Wereszczyńskiego ogarnęła panika z powodu tych aresztowań. Jeżeli nawet był zamachowcem, to przecież na wolności. Lecz uwaga ta, o wolności, wywołała w nim już szczyt przerażenia, tłumaczeń i próśb, żeby nie robić tego rodzaju żartów. Prawie że się przeżegnał. Skarżył się, że Eliza nie odpisała na jego list z prośbą, aby bodaj wyjaśniła, komu trzeba, całą żartobliwość jego wtedy wystąpienia. Natomiast pani Angelika przyjęła go wyrozumiale i serdecznie, chociaż się nie wywdzięczył. Zapytywał, co zrobić? Czy Filip nie mógłby się tam z nim wybrać? — Tego by mi brakowało — odpowiedział Filip i chciał pożegnać. Wereszczyński ubłagał, żeby z nim porozmawiać, poszli wzdłuż kanału, pokazał miejsce swej nocnej pracy za drutami, tak jakby się z nim żegnał. Z uporem powrócił do tematu aresztowań i wyroków, mówił szeptem — jeden z oskarżonych imieniem Hieronim został skazany na śmierć przez ścięcie głowy toporem i wyrok wykonano. Usiedli na żelaznej poręczy. — Cóż ja panu poradzę — rzekł Filip. — A pan — zapytał Wereszczyński — co pan zamierza? — Za trzy dni o tej porze już mnie tu nie będzie — odpowiedział Filip, uchylił kurtki i pokazał sztylet rzeźnicki. W oczach Wereszczyńskiego wyglądało to strasznie. — I proszę mnie nie żegnać kwiatami — roześmiał się Filip — żadnych róż tym razem przyjmować się nie będzie. — Pożegnał i zniknął biedakowi z oczu.
Następnego dnia dowiedział się przypadkowo, że nie tylko ten, fatalny zresztą, występ Wereszczyńskiego poszedł w niepamięć, ale, co więcej, spotkała Wereszczyńskiego propozycja, aby objął wykłady w gimnazjum. Rzecz całą załatwił, wcale o to nie proszony, ojciec Elizy. No, pomyślał Filip, teraz poeta musi szaleć nad tysiącem skołtunionych myśli. I zapomniał o nim.
Dom Elizy opuścił ostatecznie. Pożegnanie było takie, jakie być powinno, gwałtowne, chaotyczne, szybkie i z sensem. Sens w tym, że nastąpiło. Były nawet łzy, groźby Elizy i wyrzucenie Filipa za drzwi. Stary sługa dobrowolnie odprowadził go aż do bramy i powiedział, że każda cecha Filipa jest cechą wielkiego pana. Podobno znał się na tym i Filip podał mu rękę.