Mógł teraz schodzić z powrotem po domach w dół i naprawdę śmiał się z tego w duchu. Mógł wylądować z powrotem na ławeczce w parku, jak wtedy na początku, i uszlachcić swą umiejętnością jednania rozjuszoną pokojówkę. Mógł z nią pójść nawet do hotelu, dla niego by to zrobiła, zostawiając wózek z dzieckiem pod bramą. Mógł jeszcze przestraszyć Piantę lub czymkolwiek ucieszyć tak, żeby pojechała z nim za miasto i wyjęła z kamiennej torebki ostatnie grosze, jeśli już nie ze złotej. Co jeszcze? Nie przewidywał wspomnień, cierpień, nie stać go było na to. Gdyby jeszcze znalazł się ktoś, kto by uwielbił jego cierpienie, przyjrzałby się temu cierpieniu, mając wynajętego za grosze przewodnika z latarką i w pamięci pełny tekst według banału opisów: „przed oczami zawirowała mi pustka”. Lecz wszyscy się rozbiegli. Eliza wyszła obronnie z pierwszego etapu choroby. Gdy się jej poprawiło, była nieznośna, gdy kładła się do łóżka, przysyłała do niego kartki, żeby przyszedł, ostatnia kartka była o wybitnym pogorszeniu, lecz zapomniała, że przedtem wyrzuciła go za drzwi. Jednego dnia ktoś mu powiedział, że stan jest tragiczny, drugiego dowiedział się o jej śmierci. Wieczór i noc po tej wiadomości spędził w kompletnym alkoholowym zamroczeniu, lecz wydawało mu się, że miał ochotę dojść do tego stanu. Nad ranem odnalazł go ten, kiedyś pobity, łaskawca i dobroczyńca, i nic złego już nie pamiętając odwiózł do domu. Wprowadził go na górę do mieszkania, ułożył na łóżku i powiedział ogólnie: jakże tu smutno. Potem zwróciła jego uwagę torba płócienna, którą, ratując człowieka, na wszelki wypadek przejrzał. Był w niej rewolwer, bielizna na zmianę, fotografia rodziców i książka, jedyna książka w całym domu, Brehma: „Krótki zarys historii ssaków”, z pietyzmem owinięta w bibułę. Wiedział, rozeszły się pogłoski, że Filip pracuje w rzeźni. Lecz nie wiedział, jak połączyć zabijanie zwierząt z historią ssaków, miłość z zabójstwem? Tego już jego zalękniony mózg nie przeniknął.
W dniu natężonego bólu głowy Filip pozwalał starszej pani, u której wynajmował pokój, zaparzać herbatę i opiekować się sobą. Z myślą o jak najszybszym wymówieniu tego przywileju.
Gdy minęły dwa tygodnie, wiedział, że musi brutalnie zaprzestać. Zrobił więc awanturę i unikał nocowania w domu.
Przypomniał sobie, że przewoźnik, ten, który tak się dorobił,
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/613
Ta strona została przepisana.