nie tu zabłąkanych. Tak jakby znał Filipa z tamtych dobrych czasów; chociaż nie znał.
Filip raz jeszcze chciał podejść do swoich, przywitać się i powiedzieć, co mu się zdarzyło. Opowiedzieć, że wyratował, i na dowód był jeszcze mokry, wdowę, która chciała popełnić samobójstwo. I na ucho któremuś w ich guście dodać, żeby było tragiczniej, iż wdowa jest w stanie błogosławionym. Koncept blady, lecz w taki tylko mogliby uwierzyć.
Gdy zrobił krok w ich stronę, udawali, że go nie widzą. Cofnął się więc, Angelika zdjęła płaszcz i oddała kelnerowi. Niepotrzebnie, lecz już się stało. Była w fioletowej sukni, koloru żałoby. Żałoby w spelunce powrósła i noża. Co powie Maksymilian? Zdjęła kapelusz i także oddała w ręce kelnera szerokim gestem, jakby chciała zasłonić mu oczy. Gdy Filip popatrzył na jej ręce — drżały.
Kazał iść i prowadząc ją przed sobą ruszył za kelnerem. Weszli do pokoju. Wchodząc pomyślał: takiego jak ja, gdy zabiją, mają rację. Czy bardzo będą się znęcali? Pomyślał to z jakimś przykrym uśmieszkiem. Chęć, aby rozdrażnić Maksymiliana, istniała w nim od dawna.
Martwił się trochę, czy ta znaleziona w nocy jest wystarczająco urodziwa, bo nigdy nie przyjrzał się jej twarzy. A może ma jakiś zgryz fałszywy, z górną wargą jak od fletu, albo kobiet, które całują stopy Chrystusa, jakiś przechylony dzbanuszek w oczach, co nieraz się zdarza? Przechylony, z wrodzonym skosem, jak umyślny kieliszek bez nóżki, który tylko trzymać w ręce, natychmiast wypić i jakby ustawicznie nim się bawić. Ten rodzaj objawia się najczęściej w kostiumie księżniczki. Księżniczki wśród kobiet rodzą się co druga.
Lepiej by było, gdyby podchodząc do tamtych powiedział, że odprowadza go siostra, która pracuje w szpitalu i jest tak oddana, że gdyby jechał na front, niosłaby za nim karbol.
W jasnym świetle ukazała się jej blada, dotkliwa uroda, podbita smutkiem, niczym nie podbita, licho ją wie, a może to była bardzo wielka uroda, a smutek nie był podbiciem?
— Tak bardzo chciałem poznać kogoś smutnego.
Gazowe lampy paliły się w ciepłym drżeniu i syczały białym światłem.
Rozejrzał się: na złotych tapetach było jakby słońce, cienie ga-
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/619
Ta strona została przepisana.