— No, proszę. Nareszcie ktoś serio. Ma pani pewno dla mnie jakąś błyszczącą propozycję.
Ktoś zapukał do drzwi, wszedł niewielki chłopiec, najmłodszy z zespołu szefa, zbliżył się do Filipa i chciał coś powiedzieć:
— Jestem przysłany — wystękał — szef prosi na chwilę.
— Szef? Siądź z nami.
— Nie mogę. Czas jest. Szef prosi. Panie Małachowski, ja nie mogę — cofał się do drzwi plecami i nagle wyszedł.
— Widziała pani tego patałacha? — roześmiał się Filip. — Przysłali najmłodszego i kazali, żeby był delikatny. Mój szef mnie uwielbia.
— Czy naprawdę? — patrzyła na drzwi.
— Zaraz go tu poproszę. Przyjdzie. Trochę tylko cierpliwości dla tego typa, bo mało mówi. Pozwoli pani? Wypijemy i dobranoc. Dogadza to pani?
Wszedł kelner i wniósł tacę.
— Wreszcie — rzekł Filip. — Proszę ustawić to wszystko na stole. Na wszelki wypadek rachunek. Pełny rachunek za sam widok.
Kelner zaczął zdejmować z tacy to, co przyniósł, i troskliwie układać na obrusie. Robił to z uczuciem, musiał tam czegoś nasłuchać się na pierwszej sali, lecz przetłumaczył to sobie na swój język.
— Pan Małachowski — nachylił się — prawda? Słyszałem o panu. Pierwszy raz widzę, ale słyszałem — uniósł ze smutkiem brwi. — Nasz lokal przeżył upadek cesarstwa. Bywali tu panowie. Pan nie wierzy?
Filip nie zapytał, jakiego cesarstwa? Ze szczęścia czy ze strachu kelner był podpity. Chciał jeszcze coś powiedzieć, lecz spojrzał na drzwi.
Wszedł Maksymilian, Filip wstał, Angelika zerwała się z krzesła i stanęła obok Filipa, chwytając go za rękę. Maksymilian wchodząc potrącił skrzydło szklanych drzwi i skrzydło zabrzęczało. Głowę miał wciśniętą w ramiona, jasne spojrzenie oczu, bardzo jasne, podchodził bardzo szybko i już był.
Złapał Filipa za rękę i oderwał od Angeliki.
Filip przeskoczył w jego ręce jak piłeczka.
— Najmocniej panią przepraszam — powiedział Maksymi-
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/622
Ta strona została przepisana.