Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/623

Ta strona została przepisana.

lian. — Na chwilę — puścił Filipa wolno. — Ten pan pójdzie ze mną.
Zanim zdążyła się odezwać, Filip nie opierając się wyszedł.
Angelika chciała pójść za nim, zagrodził jej drogę kelner.
— Co to znaczy — krzyknęła. Lecz nie dał się odpędzić.
— Ja nie wiem, ja nie wiem — powtarzał w kółko i błagał Angelikę, aby pozostała.
Rzeczywiście Filip prawie natychmiast wrócił. Wszedł szybko i cicho przez nie domknięte drzwi. Kelner, jakby nigdy nic, wręczył mu gotowy już rachunek. Filip odwrócił się do Angeliki plecami, sięgnął do kieszeni, jakoś nadmiernie posłusznie przyjął rachunek z rąk kelnera i nachylając się nad swą dłonią zapłacił.
Wrócił do stołu. Siadł wyprostowany i wskazał Angelice, aby także zajęła swe miejsce.
— Oni jeszcze nie jadą — rzekł przez ściśnięte zęby. — Możemy tu jeszcze zostać — spojrzał Angelice prosto w oczy i w jego oczach coś jakby błysnęło, iskierka, śmieszek, urywek szlochu.
Dostrzegła, że dolną wargę miał rozciętą. Sączyła się z niej wąska strużka krwi. Krzyknęła, ale natychmiast ją powstrzymał, chwytając za obie ręce:
— Spokój — syknął. — Nic takiego.
Kelner chował już do kieszeni kelnerski pugilares.
— O czym to ja mówiłem — rzekł głośno Filip.
Brzęknęła szyba, po raz drugi wszedł Maksymilian, mijając się z czmychającym kelnerem.
Skinął na Filipa z uśmiechem:
— Momencik.
Filip wstał i jak zaczarowany ruszył do drzwi. Rzuciła się za nim Angelika. Maksymilian powstrzymał ją ręką:
— My tylko dwa słowa.
— Nie! — krzyknęła.
— Cisza — powiedział z uśmiechem. — Dwa ostatnie słowa.
Filip patrzył na Maksymiliana z determinacją.
— Nie — powiedziała spokojnie Angelika.
— Pani się wtrąca — rzekł Maksymilian. — Pani usiądzie. Zaraz tu będzie z powrotem — rozdzielił ich, zachowując twarz spokojną, a nawet w oczach miał ogniki wesołości.
— Max — rzekł Filip z zaciętymi zębami, przykładając odru-