Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/628

Ta strona została przepisana.

Stał tak długą chwilę z odwróconą głową, oświetlony od dołu poruszającą się i bełkoczącą falą.
Nagle zaczął przychodzić do siebie, dość szybko, skokami. Kryzys jak gdyby mijał.
— Co? — zapytał jeszcze bez sensu.
Jeszcze raz uścisnął Angelikę.
— Ten worek — powiedział — wrzucę do wody.
— Nie, nie, mogą być w nim rzeczy potrzebne.
— Racja, mam w nim rewolwer, jakieś fotografie, co jeszcze?...
— Rewolwer wrzuć.
— O nie! — spojrzał na nią jeszcze przytomniej.
Spieszyła się, aby być jak najdalej od poprzedniego miejsca. Niepokoiła się, gdy Filip przystawał. Rozglądał się, marudził, myślał o czymś. Raz nawet roześmiał się sam do siebie.
— Musisz się umyć.
Zgodził się na to. Zeszli najbliższymi schodkami nad samą wodę.
Kazała klęknąć. Umyła mu twarz i kazała trzymać chusteczkę przy wardze. Był posłuszny. Ale już w trakcie opatrywania skaleczonej twarzy zaczął niebezpiecznie ożywiać się, prawie błaznować, mówiąc, że koniecznie musi się wykąpać. Nie wiedziała, jak przeciwdziałać. Rozebrał się na jej oczach, niewiele miał na sobie. Żeby się z nim nie szamotać, pozwoliła. Skoczył do wody. Zaczął odpływać. Próbowała go odwieść, odwołać, nie reagował, odpowiadał głupimi okrzykami. Chwilami znikał w ciemności, płynął po ciemku, ukazywał się w coraz innym miejscu, siedziała na najniższym stopniu. Bała się, żeby odpływając nie przyszło mu do głowy jakieś głupstwo, myśl o ucieczce, nawoływała więc z fałszywą łagodnością, chwaląc jak gdyby pomysł pływania. Bała się, żeby tu kogoś nie zwabił. Padał deszcz, rozbawiony Filip odpływał coraz dalej, za jakieś potworne beczki i żelastwo. Wszystko wokoło było niejasne, czarne, lodowato zimne, deszcz się wzmagał.
Lecz nie, zawrócił wreszcie, bardzo szybko dopłynął do stopni, oparł się ramionami, lecz teraz znów chciał opowiedzieć jakieś zdarzenie z dyskiem. Dygotał, wyszedł na kamienie. Przypomniał sobie, że w worku ma jeszcze i ręcznik. Ona też miała ręcznik, wybierała — się więc naprawdę w podróż.
Lecz wycierać się, moknąc równocześnie na deszczu, było nie sposób; ubrał się mokry, dygotali z chłodu, opowiadał o tym dy-