— Są wypadki od niczego niezależne, które należy kwitować chowaniem ich do kieszeni — rzekł jakby niechętnie.
— Pan to mówi?
— Ja — rzekł wolno: — tego nie mówię. Ale tak panu radzę. A radzę tylko dlatego, że pan zapytał.
— Dlaczego tak mi pan radzi?
— Nie to — rzekł z zamyślenia. — Tak, tak, zaczynam się domyślać. Pan ma rację.
— Mam jednak rację.
— Domyślam się, że uderzył pana ten najwyższy. Pan dobrze zapamiętał. To mógł być tylko on. Choć nie jest to w jego zwyczaju. Zresztą nieważne...
— Jak to! — zerwał się Benedykt. — Więc pan go zna?
— Nie znam. Słyszałem o nim. Mój domysł jest luźny. Jeżeli jednak szedł z Filigranową, jak ją pan nazwał...
— Kto to?!
— Książę.
— Jak to książę? — przestraszył się mimo woli.
— Tak go nazywają.
— Kto on?! — Benedykt dopadł do Hieronima i stanął naprzeciw.
— Pańskiej Filigranowej — mówił Hieronim — na imię jest Eliza. Tak jest naprawdę. To jego narzeczona. Ale tam już... mówią... Co mają robić, mówią. Zawsze są ludzie, o których mówią.
— Więc pan jest siedliskiem wszystkich plotek? — Nie mógł uwierzyć.
— Nie, nie, czasem coś wiem, gdy usłyszę...
— Książę... Książę... proszę mi o nim opowiedzieć... Skąd ta nazwa? Na kpiny?
— Słyszałem trochę... Opowiadano... Nazywa się Małachowski, dość tragiczna rodzina, dotknięta jak gdyby manią prześladowczą... Ojciec, znakomity profesor, już nie żyje. No właśnie... Cóż ja mogę więcej? Tego nie wiem, skąd ma tak dużo pieniędzy.
I dlaczego jest modny. I czy jest modny? Sam o sobie mówi, to zapamiętałem, że taki jak on zdarza się raz na lat czterdzieści. Czy to bałwan i głupiec, nie wiem. Niekoniecznie być musi. Prędzej zarozumialec. Ale czy ja wiem, może on jest skromny? Mówiono na przykład o wdzięku...
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/67
Ta strona została przepisana.