Tak zawsze jest — pocieszył się, brnąc grząskim dywanem — gdy ktoś wzięty z imaginacji nagle ożyje — ale...
W szatni ogarnęła go prawdziwa wściekłość.
Odebrał kapelusz i przez chwilę trzymał w ręce. Co robić? Co należało robić?
To było pewne, że Bydlę nie widział go dzisiaj i nie mógł go widzieć. A jeśli?
Jeżeli za każdym razem, zawsze już, ile razy znajdzie się w pobliżu, dostrzeżony czy nie dostrzeżony, na zasadzie jakiegoś dziwnego prądu ślepej antypatii liczyć się będzie musiał z możliwością zaczepki? Jeżeli ma żyć w lęku, że w każdej chwili może go spotkać afront?
A może odwrotnie? — ochłonął i szedł już ulicą. Przyszła mu do głowy myśl dosyć liryczna, że może on, właśnie Benedykt, stoczy walkę i będzie Dawidem? Znaleźć by tylko kamyk.
Uśmiechnął się w duchu.
Tej nocy miał służbę, gdy wrócił o świcie, poszedł spać i śniło mu się, że Bydlę zakradł się na jego tereny naftowe i zaplątany w drutach leżał do wzięcia. On jednak bał się go dotknąć ręką.
No proszę! — obudził się z bólem głowy. Usiadł przed lusterkiem do golenia.
....
Później raz tylko zobaczył na ulicy Księcia, z bardzo daleka, z Filigranową, potem nie widywał, znaczyło to, że jednego dnia nagle go spotka. Zapamiętał godzinę tamtego widzenia.
Pomysł ten przyszedł mu nad ranem w czasie obchodu, na szynach, i postanowił go nie sprawdzać w świetle dziennej myśli, lecz raz dotrzymać sobie słowa i zrealizować bezwzględnie, chociażby wydawał się w ostatniej chwili ryzykowny.
Równocześnie odezwał się głos rozsądku: ostrożnie z kapitalnymi myślami.
Myśl wydawała mu się nieprawdopodobnie rewelacyjna. Zaczął się nią delektować, niebezpieczeństwo dodawało wartości i głuszyło rozsądek. Była to kwestia odwagi i perfidii wysokiej klasy. Może nawet za wysokiej, tak bywa, że człowiek urzeczony jakimś pomysłem przestaje go widzieć, czyli widzi tak realnie, że nie dostrzega niebezpieczeństwa chybienia w rzeczywistości.
Wracając do domu wczesnym rankiem, wstąpił do ogrodnika
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/80
Ta strona została przepisana.