— Niech pan pęknie ze śmiechu: tak! Mówię panu, jestem niczym, to nie ulega najmniejszej wątpliwości. I moje w tym szczęście, że jestem niczym. Byle to utrzymać, byle nie myśleć! Ale niech pan pomyśli: kobieta. Zna pan? Nie zna pan. Piękna kobieta. Starzenie się jest najcięższą dla niej obelgą. Jest z czego czerpać instytucji obelg, jest materiał do niszczenia. Jest fakt dotkliwy dla tych, którzy to widzą. I nagle odkrywają, że srebro, poezja i stare malarstwo pozostały nie tknięte. Psy się nawet odrodziły. Niech się pan nie gorszy, nie jestem bałwanem, nie jestem pomimo pozorów... — Przez salę przewinął się ten z wykręconym wąsem i mijając Filipa zagadnął go o coś kordialnie, lecz spotkał się z chłodnym niezauważeniem. — Mój ojciec — mówił Filip wyłączony z całej sali i pochylony do Benedykta, jakby się znali od lat — gdy się kiedyś pokłócił z moją matką, z pewnych powodów, raz w życiu do mnie przemówił i pokazał mi Horacjusza, kosztowny egzemplarz, podeptany obcasem. To matka natrafiła, i mając lat dwadzieścia w Odzie do Licy przeczytał słowa:...ty za to długo pożyjesz jak wrona... coś tam... aby mogli z szyderstwem... coś tam... nie pamiętam: widzieć pochodnię w popiele... tak jakoś... i nie wytrzymała, czytając pewno przedtem i Odę do Licy sprzed lat dwudziestu; nic już nie pamiętam, napadła ją wściekłość.
— No dobrze — zapytał Benedykt próbując dojść granic prawdy i kłamstwa — wtedy nad rzeką, czy pan wraca po swoje ubranie?
— Nigdy. Kupuję w najbliższym domu byle jakie i wracam okrężną drogą.
— Więc ma pan tego pełną szafę?
— O — zdziwił się Filip — jaki pan praktyczny. Słuszne pytanie. Przychodzi do mnie stary łachmaniarz i kupuje. Być może, że to on tak za mną chodzi.
— Jak?!
— Ten łachmaniarz. Uważa pan, że to nie jest możliwe? — oko, to inne, migało rozbrajającą poczciwością.
Tym razem już kłamstwo wyglądało na nie skrępowaną kpinę. Szydził z prostego człowieka, uważał go za prostego i stwarzał siatkę nie do przebicia. Zbliżał się widocznie moment pożegnania. Horacy już był i kelnerka, wspomnienie o matce, nie zapytał
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/88
Ta strona została przepisana.