marnowała to wszystko. Przedtem jeszcze nadgryzła dwa pączki i położyła je na talerzyku. Odruchowo nadgryzł następnego Filip. Spojrzeli wtedy na siebie dość kwaśno.
— Muszę już pójść — rzekł Filip. — Nie ma chwili spokoju.
— Nie jestem doktorem filozofii, tylko magistrem filologii — rzekł Benedykt.
— No właśnie, no właśnie — powiedział w roztargnieniu Filip i jakby wynikało z tego coś do załatwienia: — Czas by stąd wyjść — powtórzył.
Przecież, pomimo przeprosin, ani przez sekundę nie zapytał, kim Benedykt jest? Nie przychodziło mu to widocznie do głowy.
Filip skinął na kelnerkę. Przyszło do płacenia rachunku. Benedykt, sparaliżowany niebezpieczeństwem tego płacenia, utkwił oczy w kelnerce. Kelnerka patrzyła na Filipa. Wygięła się, w palcach trzymała ołówek, prawym uchem dotykała ramienia szamerowanego krochmalonym esikiem białej koronki, o którą pocierała ucho. Filip nigdzie nie patrzył, ociągał się albo był nieporadny, wkładał ręce do wszystkich kieszeni i wyjął grzebyk, któremu się zdziwił.
O rachunku Benedykt już pomyślał przedtem. Gdyby sam miał płacić, nie miał tyle pieniędzy, mógł liczyć na połowę, jeśli w sprawach pieniężnych Filip nie był świnią. Nie tknął ani jednego pączka, dwa nadgryzła Filigranowa, jeden bez potrzeby Filip — zjedzono więc trzy, a na paterze — obliczył — jeszcze siedemnaście — czy w obyczaju było zatem wszystko to zapłacić? Gdyby przypadła na niego połowa i tak by jej nie miał. Jest to oczywista bezczelność zamawiać i zmuszać.
Filip zapłacił wszystko, a siedemnaście pączków dał kelnerce w prezencie, prosząc przedtem, aby je zapakowała. Rachunek regulował chaotycznie czerpiąc pieniądze wprost z kieszeni i proste obliczenie tak zagmatwał, że zapłacił, jak się zdaje, trzykrotnie. Lecz zrobił to jak gdyby rozmyślnie, lubił być oszukiwany i miał widocznie szyderczą satysfakcję, że oszukujący wysila spryt niepotrzebnie, wykorzystuje roztargnienie i wdzięczy się fałszywym uśmiechem za darmo.
Wyjął różyczkę z szklanki, strzepnął z niej krople wody.
— Co by pan powiedział — zapytał — gdybyśmy zjedli teraz małe śniadanie?
Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/93
Ta strona została przepisana.