Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/104

Ta strona została przepisana.

Właśnie skończyła Basia u rozdziału,
Gdy Janusz z krzesła podniósł się pomału,
I słowem księgi do głębi przejęty,
Rzekł: «Wielkiś w twoich cudach, Panie święty!
Wielkiś! bo wznosisz, gdzie z rozpaczy głowa,
O! cudem dotąd stoi Częstochowa,
I wierzę, że w niej Luter nie zagości.
A nas tu gnębią, skórę drą od kości
Szósty już tydzień. Ha! skacz do muzyki,
Jak ci zagrają Szwedy najezdniki;....
Niema sił!».... Chmurny przeszedł przez świetlicę,
A potem utkwił wzrok w Bogarodzicę,
Co złote ramy na kształt wieńca miała,
I stał w zadumie, — łza po łzie spadała
Na wąs, włos biały zsunął się na czoło;
On włos odgarnął, westchnął, otarł połą
Łzy, i wnet mowę obrócił do cieśli:
«Rzeczcież! nowego coście też przynieśli?
Ja trzeci tydzień nie chodzę do miasta,
Ni ja, ni Basia, ni moja niewiasta;
Jak zwierz człek w norę przed Szwedem się czai,
Bo jak staremu chodzić śród tej zgrai.»

Bartłomiej odrzekł: «Marne powiadanie!
Nową złość ważą ze Szwedem Arjanie.
Szlichtyng i Florek Siemichowski, zbójca,
I ten żyd Finkiel, komendanta trójca,
Bawią na zamku; oni rada tajna
Tego łupieżcy, półkownika Sztajna.