Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/112

Ta strona została przepisana.
Sam na sam.

Przeszła godzina — starzy się zdrzymali,
Basia siedziała, Bartek czytał dalej.
Lecz coraz ciszej, i często się mięszał,
Stawał, i wzrok swój na dziewczynie wieszał,
A potem wiersze pomylone chwytał,
Opuszczał, czasem jedno dwakroć czytał,
A nawet inne wypowiadał słowa. —
Czuł to, lecz ogniem płonęła mu głowa,
Serce mu biło gwałtownie gdy zmylił.
Chciał się poprawić, wzrok ku księdze chylił,
Lecz z księgi biegły nieposłuszne oczy
Do Basi, bo tam był ich świat uroczy.
Toż widząc że tych czarów nie odgoni,
Zbliżył się, westchnął, i jął szeptać do niej:
«Przelękłem ciebie? Basiu! nie chciej winić,
Jeden Bóg tylko wie co z sercem czynić, —
Jako je w piersi trzymać — gdy rozboli? —
Jeśli cię zląkłem dziewcze, — to bez woli
Zgrzeszyło słowo; — dusza o tem nie wie;
Toż ocząt Basiu nie odwracaj w gniewie,
Przebacz!»... i dłoń swą na sercu położył,
Spłonił się, drżące usta w pół otworzył,