Ależ gospoda wielce bo już dawna,
Czysta, i samym gospodarzem sławna.
Więc rad mieszczanin sandecki wyrusza,
Nawiedzić izbę siwego Janusza,
Bo to bywalec, co znał wszystkie strony
Mazowsza, Rusi, Litwy i Korony,
A przytem w radzie nie pośledni głową;
Czy zgodzić spornych, czy dać za kim słowo,
Gdy stary począł, cichnął gwar okrzyków,
I obierano rajców i ławników;
Z tąd też najbliżej było do ratusza,
Gdzie był sąd, akta, słowem miasta dusza.
Dziś tam strażnica.
Brakło dziś Janusza.
U niejednego zakrwawiona dusza
Smutkiem lub gniewem; młódź piosnek nie śpiewa,
Szynkarka tylko biega i nalewa,
Mieszczanie piją, między sobą gwarzą,
I klną Lutrowi, i na biedę skarzą
Jak na kość w gardle.
Za osobnym stołem,
Siedział Bartłomiej z czeladnikiem społem.
Pili miód; czasem pochyliwszy głowy,
Szeptali słowa zarwane z rozmowy,
I milkli, baczność dając pogadance,
A obaj byli już przy drugiej szklance.
Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/128
Ta strona została przepisana.