Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/139

Ta strona została przepisana.

By warczyć i gryść gdy się wróg przybliży?
Zostań! Szwed pańskich nie lękał się krzyży,
Kopnie cię nogą jak psa bez litości!
Ha! Szwed u ciebie na wilję zagości, —
W oczy ci zadrwi, gdy świętym opłatkiem
Będziesz mu szczęścia życzył z przyszłem latkiem...
O! święta panno z aniołami twemi,
O! Kingo święta patronko tej ziemi,
Rzeczcie wy starcom, co nożami straszą,
Że chcecie boju — bo ta ziemia waszą!»

Pośród tej wrzawy wszedł niepostrzeżony
Jacek, staruszek biały i skulony.
Słysząc to, u drzwi stał o laskę wsparty,
I w Bartłomieja utkwił wzrok otwarty,
Jasny, a gdy ten ostatnie rzekł słowo,
Zawołał Jacek: «W bój z świętą królową!...
O! dzieci, wielkie oglądałem cuda,
Toć wierzę że dziś wszystko nam się uda!»

«Przebóg! to Jacek!» wszyscy zawołali, —
«Wy tu?! my prawie już was opłakali,»...
«Tu dziatwo, z wami, — jak widzicie zdrowy»
I dodał potem: «Wracam z Częstochowy!...
Idźcież Szydłowski gdy was kościół woła,
A wy zaś chmurne rozpogodźcie czoła
Jak ja». — A gdy go obstąpili swoi,
Zawołał Jacek: «Częstochowa stoi!»