Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/140

Ta strona została przepisana.

Poszedł Szydłowski, ci Jacka prowadzą,
I na burmistrza miejscu za stół sadzą.
Jacek tu niegdyś kupiec najcelniejszy,
Był już najstarszym, i włos miał najbielszy,
I cześć za prawość. Teraz, — to cud nowy!
Przez szwedzki obóz przyszedł z Częstochowy.

I cisza, — ale Jacek wstał za chwilę,
I uścisnąwszy Bartłomieja mile,
Rzecze mu; — «Synu! niech ci Bóg pomaga,
Słyszałem! — piękna w twem sercu odwaga!..
Mnie trzeci tydzień od mego wychodu,
Wiele zaznałem i głodu i chłodu,
Bo kraj nasz pusty jakby cmentarz wielki,
Tak w nim poniszczył Szwed dobytek wszelki.
Co miast i włości pustką w gruzach leży,
Kto nie oglądał sam, — to nie uwierzy!
Bóg chciał, bezpieczne porzuciłem mury,
Szedłem przez obóz i przez Lutrów chmury;
Jestem tu. Wieczór działa grzmieć przestały,
Zgliszcza się jeszcze z Częstochówki tlały;
Noc przeszła w modłach, a nazajutrz rano
Od Kordeckiego poddania żądano.
O! nie zapomnę nigdy jego twarzy,
Gdy z odpowiedzią wyszedł z refektarzy,
I rzekł ją posłom, i wstąpił na wały
Z krzyżem,... wnet potem wszystkie działa grzmiały.

Gdy się to działo, — na wieży kościelnej
Grała muzyka, jakby w dzień weselny,