Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/151

Ta strona została przepisana.

Ona nic jeno jęczy nieustannie:
«Mord! — rzeź!» i patrzy ku Najświętszej Pannie,
I pokazuje obraz ręką siną,
I drzy, a z ócz jej gorące łzy płyną.

Zmarszczył brwi Janusz, stał, nie myślał długo;
Nóż porwał w jednę, strzelbę, w rękę drugą,
Otarł pył, i proch obejrzał w panewce,
I rzekł do babki: «Zostań ty przy dziewce,
Ja wyjdę» Wyszedł, staruszka została,
I tuląc Basię razem z nią jęczała.

Lecz wrócił Janusz: «Czy weszło w nią licho?
W mieście spią wszyscy i jak w grobie cicho;
Ni psa na rynku, jeno tam w gospodzie
Coś kilku naszych zasiadło przy miodzie,
A ta mord wrzeszczy. Weź z wodą kropidło,
Poświęć jej czoło, bo to snu mamidło.»

Lecz Basia nagle zasłoniła o czy,
I jękła: «Dziadku! wam krew szyję broczy,
Wy trup! Mnie Matka Boża duszę wzięła
Z piersi; tę moją duszyczkę przeklęła;
Lampą mi ogień zapaliła w głowie
Na rzeź. Idźcie wy, to wam Oskar powie
Jak mnie. No chodźmyż — ach jacy wy trudni!
Chodźmy, on na nas czeka tam przy studni»
Chce iść; — ci zgrozą struchleli oboje;
A stary Janusz załamał rąk dwoje,