Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/156

Ta strona została przepisana.
Rzeź.

Wieczór się zbliżał; niebo jasne, czyste.
Na Tatrach słońce stanęło ogniste,
I ogniem spłonął Tatrów łańcuch biały.
W ogniu Dunajca ścięte w lód krzyształy,
Baszty, i wieże i obronne mury
Świeciły blaskiem wieczornej purpury,
W borach mrok siadał. Tak się z dniem żegnało
Słońce malując okolicę całą,
I zaszło, Tatrów królewna, Łomnica,
Sama słoneczne zachowała lica,
Ale wnet senna zsiniała i zbladła,
I noc na miasto i na góry padła:

Ledwie promienie zgasły na Łomnicy,
Dzwon z kolegjackiej ozwał się wieżycy,
I jękły wszystkie dzwony po klasztorach,
Smętne ich głosy płynęły po borach,
Turniach i skałach wzdłóż Dunajca brzegu,
I aż ku Wiśle w dal łanami śniegu.

Właśnie szedł z Jackiem Janusz od kościoła.
Stanęli, kornie pochylili czoła