Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/176

Ta strona została przepisana.

Nadszedł Gadowicz i patron Szydłowski,
Potem Jameński wszedł i Pijanowski.
Ci dwaj na siebie poglądają wrogo,
Bo sobie uraz zapomnieć nie mogą.
Wszedł Olexowicz z rynku; — za nim wchodzi
Tłum podhalanów i mieszczańskiej młodzi.

Milcząc Bartłomiej powitał Janusza.
Spojrzeli; obóm z ócz mówiła dusza.
Tak chwilkę patrząc w obec siebie stali,
A potem sobie obaj dłoń podali.
I całe krwawe dni ubiegłych dzieje,
Radość zwycięztwa, stargane nadzieje,
I ból znać było w tym jednym uścisku,
I w wyrazistym szczerych spojrzeń błysku.
«Cóż babka?» Spytał Bartłomiej po chwili.
Janusz mu odrzekł: «Niech ją Bóg posili!
Jak dziecko stała się nieutulona.
Ze sąsiadkami w domu moja żona.»

Potem przybyłych wszystkich Bartek witał,
Sadzał i prosił, i o wieści pytał.
A gdy zasiedli, on sparł się na trumnie,
I raz się w koło obejrzał tak dumnie,
Jakby świat cały miał pod swoją ręką,
A ten świat białą kończył się trumienką.
Wtem rzekł Gadowicz: «Idziemy do bramy,
Już dzięki Bogu i starostę mamy;
Witaliśmy go setnemi okrzyki.
Ma on ze sobą Nawojowców szyki