Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/178

Ta strona została przepisana.

Leży Stach czarny jakby smok wawelski,
Klnie Szwedów i ów w dziale proch diabelski,
Który pękł, kiedy Stach działo podpalił,
Rzucił Krawczykiem o ziem i osmalił.
Długo tak leżał samotny na murach,
Czarny, w okropnie czarnych dymu chmurach.
I długo bardzo bolesną miał mękę
Niepewny, co by stracił, — wzrok, czy rękę?
Aż jakoś gdy się skończył bój przy bramie,
Ujrzał Stach że miał skaleczone ramie.»

«Biedny Stach!» odparł Bartek Szydłowskiemu,
Lecz w tem rzekł Jacek: «Cześć Bogu naszemu!
Początek dobry; — no! a jakże dalej?
A Bartek na to: «Co tak Bóg zapali,
Na samym Sączu zagasnąć nie może.
My młódź w szeregi pójdziem w imie Boże!»
«O! gdybym młodszy! westchnął Janusz stary,
A tak co ze mnie? ot chyba na mary!»
Góral zaś krzyknął: «Bartku! do tej pory,
Jeszcze nie syte krwią nasze topory!
Kądy wam droga i my pójdziem z wami,
A wiecie, nie źle w boju z góralami.»

Lecz nagle Bartek drgnął na całym ciele,
We drzwiach obaczył wchodzącego Trelę
Z żebrakiem. Trela rzekł smutnemi słowy:
«Bartku! dla panny Basi grób gotowy.