Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/36

Ta strona została przepisana.

I — «w imię Ojca! —» a tłuszcza krwi nie syta,
Wstrzymała lejce, stanęła jak wryta.
Lękliwsi krzyżom naznaczyli czoła...
Marzą, że widzą z Ławry apostoła;
I wnet pacierza rozległy się gwary...
Wtem najzuchwalszy krzyknął: «Hej to czary!
Lecz Boże zioła taki czar rozbroją;
Hurra!» chciał pomknąć, spojrzał, wszyscy stoją.

Mnich stał, ku niebu miał twarz obróconą,
Zapadłe oczy jak dwie gwiazdy płoną.
Kiedy prawicą czynił krzyż widomy
Oczyma z niebios zda się zaklnie gromy;
A była cisza nad całym obozem...
Kozacy milczą, drzą, jak ścięci mrozem,
Skoczyli z koni, padli na kolana...
Ich dusze trwoga ciśnie nie zbadana,
A sotnikowi rzecze kozak z cicha:
«Patrzaj! na czole blask u tego mnicha...
Idźmy! bo żadna nie ujdzie ztąd noga!
To, jakiś święty! łaskę ma u Boga!»