Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/87

Ta strona została przepisana.

Jakby rycerskiej opatrzności oko,
Mnich go nad nimi podnosi wysoko.
Toż pokąd jeszcze sztandar im powiewa,
Nie słabnie serce, ręka nie omdlewa,
Giną rycerze; ale nim kto padnie
Stosem się trupów do koła okładnie.

Już tylko kilku; i ci padli razem
Z krwawioną piersią, i z krwawem żelazem.
Jeszcze mnich stoi z wzniesionym sztandarem,
Walczy Łużecki, owian męztwa żarem,
A wicher szumi, pieśń niesforną śpiewa,
Że jakby kłosy kłaniają się drzewa;
Zachwiał się sztandar, zachwiał się Gaudenty;
Nawałą Turków na brzegi ciśnięty,
Chwytają drzewiec, ale Tomasz razem,
Sztandar od drzewca odcina żelazem.
Odskoczył Turek, krew trysła na zbroję,
U stóp Tomasza rąk leżało dwoje.
Zawyła horda; dziki śmiech Tomasza
Dziwi zaciekłych, lękliwych przestrasza.