czyznach, nie mogły być więcej wartością zamienną linijnej budowy monumentalnej. Echa z Asyżu musiały zamilknąć. Myśl analizująca zwyciężała ostatecznie bezradność uczuć w sztuce, jak humanizm niszczył w życiu ostatnie odrośle średniowiecza. Wiara niemocna, by związać naród cały, oderwana od życia, przeniesiona w zacisze klasztorne, zakwitała trudno i rzadko, zakwitała najwyższym wysiłkiem w pustelniach dusz, zdolnych do ekstazy. Każdy nowy wysiłek zostawiał długie dni wyczerpania. A dzieło sztuki, mocne duchem średniowiecza, mogło powstać tylko w rzadkich chwilach tych najmocniejszych napięć.
Ostatnie dzieła tych chwil cieplarnianych miał dać Angelico w celach klasztornych.
Życie w nowym, zacisznym i pięknym klasztorze, obrazy malowane bezpośrednio na ścianach zamkniętych małych cel, w których rozmodleni mnichowie mieli spędzać długie godziny samotnych rozmów z Bogiem — to życie nowe i praca odrębna, mogły odurzać aromatem ascezy, jakim oddychają cele klasztorne.
Cisza małych cel klasztornych może w duszach młodych rozbudzić tęsknotę do odepchniętej świeckości, dusze dojrzałe prowadzi do stanów ekstazy, trzeba tylko wsłuchać się w nią, poddać się jej, jak narkotykowi.
Tak czynił, zdaje się, nieraz Angelico. Był to jego nałóg twórczy — owo zwoływanie kontemplacji przez podnietę idącą od ciszy i rozmodlenia. Ale był to ostatni bodziec i schron dla jego dawnej sztuki. Człowiek dojrzały nie mógł już czerpać z łatwych podniet młodzieńczych. Ich źródło — radosny zachwyt Bogiem i życiem — już wyschło. Spokojna modlitewność wzrosła do medytacji, a w drodze pogłębień doszła do patosu, do ekstazy, do aktów czy wzruszeń najbardziej wyczerpupujących. I tam, gdzie kończyła się ekstaza, zaczynała się pustka uczuć. A twórczość żądała podpory. Wówczas, w przerwie