kąt komnaty, czekał na narodziny wnuka, czy wnuczki.
Biedny Juan sądził, że śni. Nie zdziwił się też wcale, gdy drzwi otworzyły się i stanęła w nich Raquel.
— Pani tutaj? — zawołał Don Pedro.
Raquel: Ja we własnej osobie! Przyszłam, aby w razie potrzeby być pomocną.
Don Pedro: Pani ma być pomocną?... W tych okolicznościach?
Raquel: Może się jednak przydam na coś... Niech pan nie zapomina, Don Pedro, że jestem wdową...
Don Pedro: Tak, tak... lecz...
Raquel: Nie ma tutaj żadnego „lecz”. Przyszłam i koniec...
Don Pedro: Pójdę uprzedzić moją żonę...
Donia Maria spojrzała na Raquel osłupiałym wzrokiem... — Na litość Boską”.
Raquel: Czyż nie jestem, przyjaciółką waszego domu?
Donia Maria: Tak, tak... lecz byleby tylko ona się nie dowiedziała, byleby nie usłyszała pani głosu.
Raquel: A jeśli mnie usłyszy?
Strona:Miguel de Unamuno - Po prostu człowiek.djvu/111
Ta strona została przepisana.