— Żartujesz, Aleksandrze!...
Gomez ubierał się bardzo skromnie i bardzo niedbale. Nie dlatego, aby się chciał wydać równie niepozorny, jak niepozorne było jego ubranie. Szczycił się swym parweniuszostwem. Nie lubił zmieniać ubrań; przywiązywał się do starych. Mówiono, że włożywszy nowe ubranie, wycierał je coprędzej o ściany murów tak, aby się wydawało podniszczone. Natomiast nalegał usilnie na żonę, aby się ubierała z wyszukaną elegancją. Piękność jej zyskiwała w ten sposób stosowną oprawę. Nie liczył się zupełnie z wydatkami; najchętniej jednak płacił rachunki krawcom i modystkom. Były to gałganki dla jego Julii. Z lubością przechadzał się po mieście w towarzystwie żony. Wówczas różnice w wyglądzie uwidoczniały się jeszcze jaskrawiej. Aleksander cieszył się, gdy przechodnie zatrzymywali się, aby spojrzeć na jego żonę.
Gdy zaś ona z kolei kokietowała ich spojrzeniami, udawał, że tego nie spostrzegał.
Do tych, którzy pożerali ją pożądliwymi oczami mówił wymownym milczeniem:
Strona:Miguel de Unamuno - Po prostu człowiek.djvu/151
Ta strona została przepisana.