Świadkowie podnieśli się; jeden z nich z miną bardzo uroczystą, lecz nie bez respektu w głosie rzekł:
— W takim razie don Aleksandrze Gomez, pozwoli pan, że mu powiem — —
— Niech pan mówi, co pan chce, ale proszę się liczyć ze słowami, gdyż mam drugą butelkę pod ręką...
— W takim razie — świadek podniósł głos — w takim razie nie jest pan dżentelmenem, don Aleksandrze Gomez.
— A pewnie, że nie, naturalnie, że nie! Odkądże miałbym się stać dżentelmenem?.. Ja dżentelmenem? Dajcie panowie spokój!
— Chodźmy — rzekł drugi świadek.
— Nic tu po nas. Co się zaś tyczy pana, don Aleksandrze, to proszę pamiętać, że poniesie pan wszystkie konsekwencje swego kroku... i swego niesłychanego zachowania się...
— Oczywiście... jaknajchętniej. Będę czekał niecierpliwie. A temu... temu dżentelmenowi, który ma przedługi język... temu dżentelmenowi z rozbitym łbem powiedzcie, żeby mi przysłał rachunek od lekarza i żeby na przyszłość uważał na to, co mówi.
Strona:Miguel de Unamuno - Po prostu człowiek.djvu/170
Ta strona została przepisana.