Ciotkę ujrzałem już nie bardzo rano,
Dopiero wtenczas, gdy śniadanie dano.
Przyszła z kościoła bardzo uśmiechnięta;
Ciągle na ustach miała swe spowiedzie,
Ze spowiednika niezmiernie kontenta,
Wreszcie wyrzekła że zaraz odjedzie.
Na te wyrazy dreszcz mnie przejął błogi.
Kazałem zaprządz i — szczęśliwej drogi.
Wkrótce — pamiętam, na zielone święta,
Mój ksiądz wikary jakoś mi powiedział,
Że go od ciotki spotkała: „Prezenta“;
Ze będzie w Kulkach na probostwie siedział.
Wnet też pojechał, pędząc całą siłą,
Widać — no — widać, że mu pilno było.
Co dzisiaj ciotka robi z Tulipanem,
Co dziś Tulipan robi z ciotką Martą,
Wiem — lecz ze strachu przed pewnym organem
Słówka nie pisnę. Zresztą i nie warto
Dla bagatelki tracić mir w Krakowie.
Bądź co bądź — Kraków — ja kocham panowie!