Ty też, mój miły Panie z nieba wysokości!
Przyjm więc ducha mojego, ziemia niech ma kości.
Kiedy przydzie już on czas zawołania twego,
Raczyż[1] mię sobie przyjąć za własnego swego.
Zakryjże to, mój Panie, miłosierdziem twoim;
A niech mię wiara zbawi o twej dostojności,
Którą ja mam o tobie w uprzejmej stałości.
A niechaj mój sprzeciwnik nie ma ze mną sprawy,
Który czeka w radości dekretu onego,
Któryś raczył uczynić tu na niewiernego,
Iż już dawno osądzon, nie trzeba go sądzić:
Lecz iż ja tobie ufam, nie dajże mu rządzić.
Bo tym łacno bez ciebie może zmylić szyki.
A gdy przydziesz tu na świat, w onej swej możności,
Gdy sie z duszą pospołu złączą zasię kości[2],
Daj słyszeć on wdzięczny głos pospołu z onemi,
Pójdźcięż już, moi mili, w niebieskie radości,
Którern wam zdawna sprawił z swej Boskiej miłości;
Bowiem ja chcę, gdziem ja jest, aby słudzy byli,
Którzy mnie, swemu Panu, na świecie wierzyli.