Ano więc wrzeszczy kokosz, kiedy dwa jastrząbi,
Jeden rano, a drugi z wieczora ją gnąbi.
Radziłbych, by Poznania, Lwowa a Krakowa
Dzierżeli sie, toby im gładszą była głowa.
(Z rozdz. III).
Sądźmy wieca[1], panowie, wieręć ludzie łają,
Żadnej sprawiedliwości już dawno nie mają;
A jeśli jeszcze sobie to prawo stracimy,
Wieręć, będzie niedobrze, potym obaczymy.
Anochmy je na poły już dawno stracili:
Panowie, posiedziawszy kęs, całą noc pili,
A ziemianie zające, sarny wynosili,
A prokuratorowie aż na sjem[2] ruszyli.
Żołnierze, z domu jadąc, pięknie pokrzykają,
A gdy w polu pomokną, to i Boga łają.
Ale by ci pobożnie, z cirpliwością żyli,
Już nie wiem, jakiej sławy nie godniby byli.
Boć poprawdzie niesprawnie ten funt pomierzono,
Drożej wołu niż chłopa z koniem zaceniono.
A nie wiem, by nie lepiej tym dać dziesięciny,
Niźli owym, co kmiotki gnąbią nam bez winy.