Strona:Moi znajomi.djvu/023

Ta strona została uwierzytelniona.

Wtem babka wyciągnęła rękę i natrafiwszy na głowę wnuka, przycisnęła ją do złożonych rąk zmarłego.
— Julek — rzekła dziewczynka, puściwszy młodszego brata — pójdź ty teraz, pożegnaj ojca.
Starszy chłopiec sam się wdrapał i wspiąwszy się na palce pocałował rękaw ojcowski.
Babka i tę głowinę przycisnęła do piersi trupa.
— Patrz, a pamiętaj sobie — mówiła — że choć twój ojciec w szpitalu umarł, ale równo pochów miał własny... Trumnę miał, wszystko miał... Żebyś to sobie pamiętał!
— O la Boga! — niecierpliwili się tymczasem posługacze. — Żeby tak człowiek ze wszystkiemi takie termedyje miał, toby nie stało czasu i na połowę tego, co się teraz przez ręce przewinie.
Dziewczynka pociągnęła babkę za sobą. Zaraz też dało się słyszeć kilkanaście uderzeń młotka przytwierdzających wieko trumienne.
— A blacha? Gdzie blacha? — zapytała stara.
Wyjęto blachę z kąta.
Powiodła ręką po trumnie i wskazała miejsce.
— Tu... tu przybić! A kapa na wierzch!