mniej więcej na tę właśnie chwilę, kiedy ich trzeci szczebel przebywał z trudnością.
Że musiało to w wysokim stopniu psuć efekt takiej miłosnej sceny, nikt chyba nie zaprzeczy. Ale nie tylko strona estetyczna na szwank narażoną była. Niemniej cierpiała na tem i etyczna strona przedstawienia. Do zbytku bowiem i w sposób całkiem demoralizujący bywała akcentowaną tradycyjna ślepota mężów w takich np. sytuacyach, kiedy zdradzony małżonek wołał zaciskając pięście: «Ach, gdyby nie był z oczu mych znikł», lub też: «O nocy, która skryłaś go!» — podczas gdy pan Puzderko ze zwykłą swoją ślamazarnością połową zaledwie pleców zdążył się do niego odwrócić i stawiał stopę na pierwszym dopiero szczeblu niebezpiecznej z balkonu przeprawy.
Kaputkiewiczowi nie zazdrościł wszakże nikt, bo go nikt nie widział. Wprost ze schodów wbiegł on do swojej zaśmieconej izdebki, drzwi na klucz zamknął, a potrąciwszy dekoracyę do siódmego aktu «Walentyny», na stołek pod okienkiem padł i trzęsącemi się jeszcze ze wzruszenia rękami, Szekspira okurzać zaczął.
Zwiędłe jego, głęboko zbróżdżone czoło dziwnie się przy tem zajęciu rozjaśniło, a w starych zmęczonych oczach zamigotał jakiś blask
Strona:Moi znajomi.djvu/047
Ta strona została uwierzytelniona.