— A gdyby też tak dać kiedy Szekspira, ha? Wystawić taką oto «Burzę», hę?... Alboby klapła, alboby i poszła. Kto wie? Możeby i poszła. A może i nie... Szekspir, rzecz górna. Kto się tu na tem pozna w tej dziurze? Chociaż znowu — licho wie! I tu przecież są ludzie... Nie można zawsze dawać tego starego «Pantofla bez pary». Taki teatr — to hańba po prostu!... Skręcił w bok i potrącił nogą dekoracyę, którą mu dla przemalowania jakiegoś szczegółu do izdebki wstawiono. Dawszy ten wyraz swej wzgardzie, znów zaczął monologować.
— Burza... Burza!... Tylko jakby to wyszło? Burza morska, ot co!... Bez morza ani rusz...
Spuścił głowę i coraz szybciej po izdebce biegał.
— Maszynerya nowa musi być... To już jak amen w pacierzu. To, co tu mają, na psa się nie zdało. Jest wprawdzie w magazynie ze dwadzieścia łokci wody wcale nieźle malowanej. Wcale nieźle... Ale to nie dla Szekspira! Jakaś śpiąca, stojąca, martwa całkiem woda. Pod łódkę ujdzie, ale pod okręt — na nic... Nie, nie, na psa się nie zdało!...
On stworzy morze. On je zrobi żywem, wzbu-
Strona:Moi znajomi.djvu/051
Ta strona została uwierzytelniona.