dectwo wystawi. Nie tylko do Włoch będziesz mógł jechać, ale do samego dyabła rogatego. Ja w tem! Kpij sobie, Prosperku, z dyrektora! Ja ci to powiadam!
Kaputkiewiczowi w głowie się to wszystko pomieścić nie mogło. Skąd on — tak nagle... taką podróż...
Przeżegnał się lewą ręką i ramionami wzruszył.
Sierdzisty szlachcic opamiętać mu się nie dał...
— Ty się żegnaj, nie żegnaj, Prosperku, a taki jechać musisz! Sam Pan Bóg z nieba to sprawił, żeśmy się spotkali. Tyle lat... Tyle lat... Koledzy... bracia rodzeni!... — Zaczął chlipać płaczliwie, wycierając pięścią swe okrągłe oczy. Kaputkiewicz był zwyciężony; oponował już tylko dla formy.
— Ale bo — mówił — ja tak po starokawalersku... Jak mnie widzisz, tak mnie pisz.
Podniósł ramiona, rozłożył ręce i spojrzał na końce swych po dwakroć zelowanych butów.
— Pensyjka licha, stroić się niema za co, a tam może elegancye wielkie...
— Co? gdzie? którędy? Jakie znów elegancye? Żebyś ty tak zdrów był, Prosperku, jak tu o jakie elegancye idzie. Że tam niby ta
Strona:Moi znajomi.djvu/081
Ta strona została uwierzytelniona.