Strona:Moi znajomi.djvu/086

Ta strona została uwierzytelniona.

najdalszy posterunek spiczastemu nosowi, przecinającemu powietrze cienką, ostrą linią.
Ani głowa przecież, ani nos, ani wzrok nawet nie mogły nadążyć myślom starego maszynisty. Myśli te były już nad brzegiem, już się kołysały na falach, zanim pan Prosper połowę drogi przebył.
Sam zapewne nie przyznałby się do tego ale faktem jest, że już sobie utworzył w myśli miarę, podług której osądzi morze.
Będzie ono albo podobnem do jego dekoracyi, albo niepodobnem. Poza to kryteryum myśli jego nie wybiegały w tej chwili, nie umiały wybiedz.
Morze podobne do jego dekoracyi, byłoby piękne, wielkie, wspaniałe, morza zaś niepodobnego do swoich dekoracyi wcale sobie wyobrazić nie mógł.
I to był punkt, na którym myśli jego traciły równowagę, zataczały się jak błędne i wpadały w otchłań.
Tą otchłanią było także morze...
Dla otrzeźwienia się z zawrotu, który go chwytał, p. Prosper usiłował przypomnieć sobie i uprzytomnić wypadki kilku dni ubiegłych. Ale w mózgu jego wszystko się zlewało w dziwny chaos, a tym chaosem znowu było — morze.