Strona:Moi znajomi.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

Potem dopiero zaczynał drżeć całem swojem nędznem ciałem i przysuwał się do komina nieśmiało, kurcząc swoje długie, słomą owinięte nogi, kiedy mu zaś Maryśka w zgrabiałe i trzęsące się ręce nasypała gorących kartofli, przyciskał je do piersi i długo tak trzymał dla rozgrzania się, a łyżki z barszczem do gęby donieść nie mógł, tak dygotał cały.
Gdy mówił, zająkiwał się i uśmiechał, pokazując żółte, rzadko osadzone zęby. Zająkiwanie owo pochodziło stąd, że nie nawykł był z ludźmi gadać, tylko ze sobą, ot zwyczajnie, w polu, za bydłem. Czego się zaś uśmiechał, wie to chyba sam Pan Jezus z nieba, bo niedola to była ciężka i żywot bez wszelakiej rozkoszy.
Choć to i ten uśmiech jego też był osobliwy...
Pokaże bywało, wielkie żółte zęby, a twarz cała jakoby struchlała, po czole jakby kto broną przejechał, takie brózdy na niem, a w oczach tak mętno, jako w tych dołkach, co po deszczu na drodze stoją!
W połowie coś lutego dola jego poprawiła się nieco, obsiadł bowiem pustą izbę na czworaku i pilnował chłopskich dzieci. Była to jakby ochronka zimowa, gdzie się schodziło ze dwa-