odnoszącą bryzgi z pod kół nowego młyna patrzeć, i ogromne swoje wąsiska w dół motać, i niewysnute nigdy dumy w starej głowie snuć.
Głowa ta od lat kilku zaciężyła nagle ku ziemi, zwisając, jakby ugodzona wielką jakąś mocą, ku wyschłej i zapadłej piersi.
Mało kto widywał teraz chudą, pożółkłą, głęboko rzeźbioną twarz Warawąsa, wśród której sterczał nos potężny, pod zapadłemi, siwemi, dziwnej łagodności oczyma, i której cienkie, delikatne wargi coraz rzadziej otwierały się, aby wypuścić jakie skąpe i urwane słowo.
Wąsiska tylko okrutne, z ojca na syna w rodzie tym idące, daleko poza chudemi policzkami widne, znali wszyscy, a jedyny, z dawnej czeladzi pozostały głupkowaty parobek, «Kulasem» dla poobwijanych i różą podziurawionych nóg zwany, z gwałtownego ich ruchu lub opuszczenia odgadywał, «którą nogą» — jak mawiał, stary wstał z twardego swego tapczana.
Badaniu onych wąsów mógł się Kulas tem swobodniej oddawać, że roboty we młynie tak, jakby nie było; bo choć majster co rano dokolutka oba ganki obchodził i jednej pajęczynce ostać się u pułapów nie dał, młyna przecież
Strona:Moi znajomi.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.