— A gdzie to została córka wasza, panie majster?
Zakipiało wszystko we mnie, alem się pohamował i mówię:
— Gdzie została, to została, dość, że jej niema i nie będzie.
— Tak? — pyta jeszcze i oczyma świdruje, świdruje mnie aż do mózgów.
— A tak! — mówię, a serce dygoce we mnie jak pytel.
— Ha no — mówi — to i mnie tu nie będzie.
— Z Bogiem — mówię ja na to, a nogi aż latają podemną.
A on na to:
— Z Bogiem, albo i nie z Bogiem. Pokazaliście wy mnie, panie majster, swoją sztukę, pokażę i ja...
Odstąpił i do roboty poszedł.
— Ot, gadanie — pomyślałem sobie, ale mi do samego wieczora strach jakiś kościami wstrząsał.
Skończyła się robota — nic. Zamknąłem się w alkierzu. Kulas mi tylko przyszedł pod okno powiedzieć, że czeladnik manatki swoje zbiera i węzełki wiąże. Rzuciłem się na tapczan i czekałem końca.
A pełnia była tej nocy i księżyc od
Strona:Moi znajomi.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.