różnych i o różnych sztukach młynarskich. Słyszałem, że drugi człowiek tak kamienie zaczarować potrafi, że jemu tylko mlewo pójdzie, a nikomu inszemu nie pójdzie. Słyszałem, że taki człowiek co zechce, to ze młyna za sobą wyprowadzić może, wodę nawet od koła na wróci — alem nie wierzył...
Moc Boska, myślałem i — tyle.
A tu patrzę ja, pani moja, a w owej wielkiej jasności kamień młyński drogą się za Hansem toczy... Cały w blaskach, aż srebrny, właśnie jakby kto po równej ziemi pełnię miesięczną potoczył... Stoję ja struchlały i patrzę, a tu drugi się toczy, i trzeci i czwarty... Jezu Chryste! Wszystkie się potoczyły za Hansowem śpiewaniem... Chciałem wołać, chciałem gonić, ale gdzie! Nogi jakby mi w ziemię wrosły. A i to do myśli mi przyszło, że kiedy córka, kiedy rodzone dziecko tak mnie rzuciło, starego sierotę i poszło — to cóż kamienie?...
To cóż kamienie? — powtórzył z naciskiem, trzęsąc siwą głową, poczem wyprostował się nagle i wyciągnął ku lasowi ramię.
— Wszystko się potoczyło — rzekł silnym głosem — wszystko odemnie odeszło na wielką jasność miesięczną, tam, het, precz...
Zamilkł i chwilę stał tak wyprostowany,
Strona:Moi znajomi.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.