Strona:Moi znajomi.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ cioteczko!
— Ależ, mój Julku, nie irytuj mnie napróżno! A przedewszystkiem... precz Żolka! — nie całuj mnie tak ciągle w ręce.
— Ależ, kiedy bo te rączki, jakby stworzone do całowania! — odrzekłem, nie puszczając prawej, a usiłując pochwycić lewą, która cofnęła się przedemną, między proste fałdy sukni.
— O jakież-to paluszki! Jak z cukru. Cioteczka cała... O, jakie to śliczne rumieńce!
— Idźże sobie już, mój drogi! Wstydziłbyś się takie rzeczy gadać!
— Jakie rzeczy! Czego się mam wstydzić? Jak Boga kocham! Albo to nie prawda? — mówiłem to swobodnie na pozór, ale w istocie mocno byłem zakłopotany, stojąc przed ciotką moją, panną Konstancyą Pullewiczówną, wła-