się od czasu, jakem patent dostał, ale trzeba było wyjechać daleko, a nie miałem przy kim zostawić Anulki, z którą rok temu ledwośmy się pobrali.
Chwilę trwała cisza, nie wróżąca nic dobrego. Postanowiłem wszakże raz jeszcze szturm przypuścić.
— Więc jakże będzie, cioteczko? — zapytałem najmilszym, na jaki stać mnie było głosem.
Wzruszyła niecierpliwie ramionami.
— Cóż ma być? Nic nie będzie...
— Ale cioteczka wie, że ja wyjechać muszę, że jeśli propozycyą takiej firmy odrzucę, to stracę i zarobek znaczny i bardzo dobrą na przyszłość klientelę i odmawia mi takiej drobnostki.
— A śliczna mi drobnostka! — odrzekła żywszym nieco głosem — wziąć do siebie młodą mężatkę na cztery tygodnie...
— Ale nie na cztery! Może na trzy, na dwa, albo ja wiem. Będę się śpieszył, będę po nocach pracował, aby tylko jak najprędzej wrócić... Mnie samemu będzie tęskno.
— O ja wiem! — przemówiła, patrząc na mnie z wysokości swego twardego krzesła i ściągając wzgardliwie górną, wązką wargę.
Strona:Moi znajomi.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.