Dwa też były u niego gatunki ludzi i rzeczy: «Szwabska — krew» i «Polska — krew». Wszystkie nawet wypadki życia swojego do tych dwu kategoryi odnosił. Dwa razy był naprzykład «szwabska — krew» raniony: w szlezwiskiej i francuskiej wojnie; a raz mu ksiądz Cydzik, proboszcz dywizyjny, podarował «polska — krew», książkę od pacierza ze złoconemi brzegami i pięknym futerałem.
Jeden tylko odolanowski i kuźmiński atak kwietniowy wspominając, mieszał te obie kategorye tak, że sam już nie wiedział, gdzie tam w tej zawierusze była krew polska, a gdzie znowu szwabska, i dopiero kiedy w opowiadaniu do bicia słupów granicznych przez generała Willisena przychodziło — ostygał, prostował się, a rozłożywszy suche i długie ramiona, jak męka pańska na rozdrożu, milcząc stał i gestem pokazywał, że z jednej strony była wówczas «polska», a z drugiej «szwabska» krew.
Wąs mu wtedy szroniasty drżał nad niemą wargą, a zresztą żaden z willisenowskich słupów nie był bardziej nieruchomy i więcej milczący.
Co niedziela paradował Dzieszuk ze swoją książką od pacierza na mszy żołnierskiej, którą
Strona:Moi znajomi.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.