rozłożył obie dłonie; miało to oznaczać zupełne zwątpienie o przymiotach fuzyi pana Michała.
— O ho! ho!... rozśmiał się tubalnie pan Michał. — Już tylko sąsiad dobrodziej o mojej fuzji nie gadaj! O wszystkiem możesz sąsiad dobrodziej rozprawiać, nawet o polityce chińskiej i zaćmieniu księżyca, tylko nie o mojej Lefoszówce; na tem się trzeba znać, mości dobrodzieju
— Znać! znać!... Cóż tam za straszna historya znać się na tem? Lefoszówka! Wielkie rzeczy? Ja z moją kozią nogą...
— Za pozwoleniem! — wtrącił się ktoś trzeci. — Pańska kozia noga dobra na...
— Na co dobra, to dobra! Jak w moim ręku to na wszystko dobra. Rękę trzeba mieć i oko — ot co!
— Ale, co tam! — huczał poruszony do żywego pan Michał. — Sąsiad dobrodziej porządnej fuzyi w ręku widać jeszcze nie miałeś. Moja Lefoszówka...
— Pfi! — odciął się przerywając gruby szlachcic. — Wielka parada Lefoszówka! Mój ekonom Lefoszówkę ma, a Biernacic i tak jeszcze nie targuje! Jak Matkę Boską ukrzyżowaną kocham, tak prawda!
Strona:Moi znajomi.djvu/194
Ta strona została uwierzytelniona.