być! — To już sobie sąsiad dobrodziej wyperswaduj!
Gruby szlachcic uderzył ręką w stół, aż szyby brzękły.
Gospodarz wszakże nie wychodził ze swego frasobliwego zamyślenia.
— I jak to zawsze — rzekł po chwili — w drogę coś człowiekowi wleźć musi. Miałem akurat jutro do Kalisza jechać, bo mam tam w jednej sprawie termin na dwudziestego, a tu, masz dyable kaftan! Licho wie... Może trzeba będzie jeszcze do Łęczycy po drugiego doktora posłać...
— O ho! ho!... — zawołał milczący dotąd pan Michał — po drugiego! Zaraz po drugiego! Może do Warszawy jeszcze sąsiad poślesz po Kosińskiego! A cóż to ten z Uniejowa zły? To sąsiad myślisz dwóch doktorów do jednego chłopa sprowadzać?
Był tak oburzony i zirytowany, jakby owo sprowadzenie na własny jego koszt odbywać się miało.
— No — mówił, usprawiedliwiając się gospodarz — zawszeć to przecie człowiek. Niech będzie jak chce, trzeba go ratować. Zawszeć on już trzeci rok u mnie służy, pracuje...
— Pracuje, bo mu sąsiad płacisz! Wielka
Strona:Moi znajomi.djvu/201
Ta strona została uwierzytelniona.