karstwa, a dyety, a felczer jeszcze! To gruby kusz!
— Licho nadało! — rzekł gospodarz i cmoknąwszy niecierpliwie językiem, trzasnął w palce.
W tej chwili zaturkotało pod Murowańcem i psy karczmarskie drogę oszczekiwać zaczęły. Doktor z Uniejowa przyjechał. Panowie wyszli przed dom, ruch się zrobił w oficynie.
Młody doktór kazał przedewszystkiem usunąć gromadę bab, które się tam były w sieniach zebrały, cisnąc jedna przez drugą i lamentując głośno; obrzucił potem wzrokiem pokój.
— Łóżko wprost okna przesunąć — rzekł krótko. — Płótno jest, woda ciepła jest. To dobrze.
Zwrócił się do gospodarza.
— Będzie pan łaskaw kazać tu przyjść jakiemu roztropnemu i silnemu człowiekowi.
Zawołano karbowego. Wszedł we drzwiach zgarbiony, a gdy się wyprostował, do nizkiego pułapu prawie sięgnął głową. Był to najtęższy chłop z całej dworskiej służby. Rudo zarastał i miał pozór pnia z gruba ociosanego. Zdawał się też nadzwyczaj silnym, przecież gdy spojrzał na zbroczone krwią poduszki i leżącą wśród nich martwą niemal głowę Józka, szybko zaczął mrugać oczami i pociągać nosem.
— Chodźcie-no tu bliżej — rzekł doktór, da-
Strona:Moi znajomi.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.