— Zdrowy na umyśle, — podpowiedział pisarz półgłosem.
— A jużci! — rzekł Józik, — zdrowy na zmysłach, ino, że przez jednej ręki, co mi ją Pan Jezus wziął... niech mu ta będzie cześć i chwała przenajświętsza!
Westchnął głęboko i tak dalej mówił:
— Gdyż Pan Bóg miłosierny, w Trójcy świętej jedyny, woła mnie do chwały swojej przenajświętszej i do żywota wiecznego amen, nie ze starości i nie z choroby, ino ze złej godziny, którą na mnie dopuścić raczył, ja Józef Srokacz, mający po ojcu Jakóbie Srokaczu sześć morgów gruntu w Kobylnikach, zapisuję i oddaję te sześć morgów wielmożnemu panu i wielmożnej pani, u którego państwa wielmożnego trzy lata służywszy, krzywdy nie doznawszy, umieram z wdzięcznem sercem i wszelaką przychylnością. A iż mnie w ciężkiej godzinie opatrywali, doktorów przy mnie trzymali, nocą pilnujący, w dzień karmiący i pojący, niczego nie żałujący, bynajmniej się czem nie brzydzący. A upraszam pokornie, aby matka moja do wieku swego na gruncie tym dożyła w spokojności, a gdyby się to ubóstwo moje małe wielmożnym państwu zdało, aby to więc choć na panicza poszło. Pokornie to ochfiaruję, Bogu wszystkich
Strona:Moi znajomi.djvu/211
Ta strona została uwierzytelniona.